Fotorelacje \ 25.04.2015 - XI Rajd Weteranów Szos po Ziemi Mogileńskiej
XI Rajd Weteranów Szos po Ziemi Mogileńskiej
W ubiegłym roku odbyła się jubileuszowa dziesiąta edycja Rajdu Weteranów Szos po Ziemi Mogileńskiej. Wtedy przegapiłam zapisy, dlatego w tym roku zaczaiłam się i nie tylko udało mi się zapisać, ale co więcej byliśmy pierwsi na liście.
W piątkowe popołudnie zamiast oddać się zasłużonemu odpoczynkowi w domowych pieleszach, my w iście ekspresowym tempie spakowaliśmy załogę, nakarmiliśmy domowy zwierzyniec i z niespełna godzinnym opóźnieniem (w stosunku do naszych założeń) ruszyliśmy w drogę do Mogilna. Biorąc pod uwagę, że spodziewaliśmy się (i słusznie) iż sobota przyniesie nam dużo rajdowej zabawy, która jednocześnie powoduje wielkie zmęczenie, nasz kierowca odpoczynek rozpoczął już w drodze oddając „bez gwiazdy nie ma jazdy” w moje ręce. Gdy przybyliśmy do bazy rajdu w Gozdawie rajdowa atmosfera była już rozgrzana. Każdy wolny kawałek przestrzeni zajęty był przez klasyki, a ciągle przybywały nowe. Rzeczywiście zapowiadała się ostra rywalizacja. 99 pojazdów (również motocykle i autobus), co najmniej dwa razy tyle zawodników, organizatorzy znani z tego, że są dobrzy w tym, co robią i świetna pogoda – to musiało się udać. I udało się.
Zabawa rozpoczęła się tradycyjną rajdową odprawą, na której jedną z dobrych wiadomości było to, iż itinerer, będący naszym przewodnikiem po malowniczych zakątkach ziemi Mogileńskiej jest pozbawiony oznaczeń trasy w długościach odcinków. Wbrew pozorom to naprawdę dobry pomysł, szczególnie dla posiadaczy pojazdów z licznikiem wyskalowanym w milach, albo nie działającym… Pozostałe oznaczenia mapy nie zawierały żadnych niespodzianek, jednak bardziej wymagające okazały się inne zadania, jakie wymyślił dla nas organizator ze współpracownikami. Bezwzględna czujność na trasie była wymuszona chęcią zdobycia jak najmniejszej liczby punktów karnych za błędne odpowiedzi bądź ich brak. Wspólnie szukaliśmy powiązań ilustracji z kanonem literatury polskiej i nazwami ulic, którymi przemieszczaliśmy się w ten piękny sobotni dzień. Jednocześnie wypatrywaliśmy tablic, które też miały swoje miejsce w karcie odpowiedzi. Biorąc pod uwagę, że naszej uwadze nie mógł umknąć żaden znak P71, czyli zielona tablica z nazwą odwiedzanej właśnie miejscowości, a jednocześnie szukaliśmy miejsc uwiecznionych na zdjęciach to spostrzegawczość załóg została wystawiona na ciężką próbę.
Trafiliśmy też do miejsca, gdzie trafiają te pojazdy, które nie miały szczęścia trafić do pasjonatów. Cmentarzysko nie napawało optymizmem, ale w szeregu zdezelowanych beczek znalazł się drobiazg do naszej. Na zakup kołpaków brakło czasu, co o mały włos nie zemściło się kilkanaście kilometrów później, kiedy biegałam po polu szukając latającego kołpaka, który mignął mi w lusterku…
Całe szczęścia były też chwile wytchnienia gdy mogliśmy zobaczyć fragmenty dawnych pieców do wyrobu klinkieru czy powęszyć, co tam siedzi w tajemniczym słoiku. Czy mamy celne oko organizator sprawdzał na wiele sposobów – na strzelnicy, na boisku i na rodeo… Organizatorom pomysłów nie brakowało, dzięki czemu zabawa była przednia.
Jak zawsze dużo frajdy uczestnikom i widzom przyniosły dwie próby sportowe. Tutaj też niektórzy mieli trudniej, jak chociażby załoga Wartburga. Wsteczny bieg zastąpiła siłą mięśni, ale muszę przyznać, że z punktu widzenia biernego obserwatora, poradzili sobie doskonale.
Po pierwszym dniu imprezy pełnym wrażeniem przyszła pora na wieczorną zabawę w gronie uczestników oraz niedzielną wystawę pojazdów i konkurs elegancji.
Mimo, iż niedzielny poranek przywitał nas niewielkimi opadami, to przed południem rozpogodziło się i można było podziwiać bez przeszkód. Wszystkie pojazdy prezentowały się wspaniale, czego dowodem była ilość zgromadzonych widzów. Moje uznanie zdobyły szczególnie te pojazdy i ich właściciele, którzy dzień wcześniej wspólnie z nami zmagali się na trasie rajdów, a mimo tego ich pojazdy lśniły w wiosennym słońcu. Czy tylko my zebraliśmy cały kurz z dróg?
Poza wystawą nie zabrakło konkursu elegancji, którego uczestnicy prezentowali nie tylko swoje pojazdy, ale i siebie w strojach nawiązujących do epoki, z której pochodzą ich wehikuły. Nie zabrakło też oryginalnych stylizacji pojazdów czy to skrupulatnie przemyślanych czy wynikających z założeń znanych tylko ich właścicielom. I o ile Maluch, który zresztą wygrał jedną z kategorii należał do tej pierwszej grupy, o tyle charakterystyczny Wartburg należący do najstarszych uczestników rajdu zdecydowanie należy do tej drugiej.
Kiedy wręczono ostatnią z nagród dla uczestników zmagań rajdowych i konkursowych załogom pozostało udać się w drogę powrotną do domu. Jako, że uczestnicy zjechali do Mogilna z całej Polski powroty trwały zapewne do późnych godzin wieczornych. Po rajdzie zostały setki zdjęć, niezapomniane wspomnienia i postanowienie, że w przyszłym roku nie można przegapić zapisów.