Fotorelacje \ 09.07.2016 - V Olsztyński Zlot Miłośników Pojazdów PRL

Na początku lipca tradycyjnie już ruszamy do Olsztyna, by wziąć udział w Zlocie Miłośników Pojazdów PRL. W tym roku byliśmy tam już po raz trzeci, a była to jubileuszowa, piąta edycja.

Impreza rozpoczyna się w piątek i trwa aż do niedzieli, jednak już po raz trzeci nie udało nam się wybrać na dłużej i mieliśmy okazję bawić się w gronie uczestników zlotu jedynie w sobotę.

Sobotnia zbiórka uczestników zlotu i gości sobotnich, takich jak my, tradycyjnie miała miejsce pod olsztyńską halą Urania. Już kilka minut po godzinie dziewiątej całkiem pojemny parking powoli zaczął zapełniać się zabytkami, najwięcej było trabantów i „maluchów”, które do Olsztyna zjechały z całej Polski, a nawet ze Słowacji.

Spod hali Urania kawalkada złożona z przeszło setki pojazdów ruszyła na plac Xawerego Dunikowskiego, gdzie miało miejsce oficjalne otwarcie zlotu i krótka wystawa pojazdów. Znalazł się też czas na tradycyjne konkursy zlotowe, dla dorosłych, ale również dla najmłodszych uczestników imprezy, których jakby z roku na rok więcej. Sam przejazd ulicami Olsztyna robił naprawdę niesamowite wrażenie. Rzeka aut z epoki sunąca ulicami stolicy województwa warmińsko-mazurskiego przykuwała uwagę wszystkich. Dobrze zorganizowany przejazd, który zabezpieczała policja, stanowił atrakcję nie tylko dla uczestników imprezy, ale też dla mieszkańców i gości miasta.

Ze względu na niezłą frekwencję plac wypełnił się po brzegi i nie przeszkodziła w tym nawet zmienna, bardziej wiosenna niż letnia, pogoda, która co jakiś czas przynosiła deszcz. Deszczowe apogeum nastąpiło w chwili, gdy plac zapełniał się naszymi pojazdami, bo właśnie wtedy lunęło z nieba. Na szczęście w kilkanaście minut było już po deszczu i spokojnie mogliśmy pospacerować wśród klasyków ciesząc się ich widokiem i miło spędzając czas wśród przyjaciół.

Nasza załoga dzielnie brała udział w konkursach: ja zmieniałam koło na czas, a dzieciaki rzucały papierem toaletowym do pralki marki Frania i z pluszowym psem biegły na spacer, po drodze zbierając cukier. Drugie miejsce Dominiki i moje trzecie dodatkowo umiliło nam zabawę. Tylko nasze koty słysząc o wygranej w postaci vouchera do zwierzęcego salonu piękności uciekły miaucząc z dezaprobatą.

Pamiątkowe zdjęcie uczestników na tle pojazdów zakończyło tę część imprezy, po czym w kolumnie ruszyliśmy do Dajtek, gdzie na terenie aeroklubu kontynuowaliśmy zabawę. Zanim dotarliśmy do celu mieliśmy jeszcze okazję skorzystać z liny holowniczej, do której podpięliśmy Trabanta, który po holowaniu odżył i ostatecznie na teren imprezy zdołał wjechać o własnych siłach. Tam jego właściciel przeprowadził skuteczną, mamy nadzieję, naprawę zbuntowanego auta.

W Dajtkach prezentowały się nie tylko nasze samochody i motocykle, ale także sprzęt wojskowy, który szczególnie zaciekawił młodszą część załogi. Zwiedzanie całkiem interesujących pojazdów zajęło nam trochę czasu, ale warto było skorzystać z takiej okazji.

Kiedy młode pokolenie oblegało dmuchany zamek, a miłe panie zmieniające dziecięce buźki w kolorowe zwierzaki i postacie z bajek, starsi sprawdzali się w wykonywaniu podstawowych manewrów, jak parkowanie na kopercie. Konkurencja okazała się wcale nie tak prosta, jak z pozoru mogłoby się wydawać. Wyraźnie było widać, że zadania na placu manewrowym, jakoś są trudniejsze niż parkowanie w codziennym ruchu.

Szaleństwo i rywalizacja rozpoczęły się, gdy uczestnicy rozpoczęli zmagania w wyścigu na ćwierć mili. Trzeba przyznać, że klasyki dawały radę. Zapach spalin i palonych opon robił wrażenie.

Nie wiadomo kiedy nadeszła pora, gdy trzeba było zbierać się do domu. Wystarczyło tylko oderwać dzieci od fascynującego zajęcia, jakim było malowanie Trabanta (i siebie) farbkami. Muszę przyznać, że nasz syn był pomalowany nie mniej dokładnie niż samochód.

Nieco zmęczeni, ale zadowoleni z miło i radośnie spędzonego dnia wróciliśmy do domu, by nazajutrz wyruszyć na kolejną imprezę pojazdów zabytkowych…