Fotorelacje \ 22.04.2017 - XIII Rajd Weteranów po ziemi Mogileńskiej

W ostatni weekend do Mogilna już po raz XIII-sty zjechali się miłośnicy zabytkowej motoryzacji, by mimo przenikliwego chłodu i wiatru, który bardziej na miejscu byłby w listopadową szarugę, a nie teoretycznie piękną wiosną.

Rajdu i organizatorów z osobą komandora Krzysztofa Witczaka miłośnikom rajdów nie trzeba reklamować, a miejsca startowe i tak rozchodzą się w mgnieniu oka. Jednak dla osób jeszcze nie wtajemniczonych warto napisać, że Mogilno i Rajd Weteranów Szos po Ziemi Mogileńskiej to doroczne święto i kilka dni doskonałej zabawy.

Pierwsze załogi pojawiają się w bazie rajdu już w piątek po południu, a wraz z upływem czasu tamtejszy parking przypomina giełdę samochodową sprzed 30 i więcej lat, gdzie jest zawsze ruch i gwar. A kolejka do rejestracji też przypomina lata dzieciństwa większości z uczestników i długie ogonki z komitetem kolejkowym.

Sobotni poranek to już rajdowa atmosfera w najlepszym wydaniu – radosne powitania starych znajomych, wybuchy śmiechu na odprawie starych wyjadaczy i gorączkowe pytania przyszłych wyjadaczy. Nie inaczej było i tym razem, choć tym razem start rajdu odbył się w Bielicach, a nie w Mogilnie jak ostatnio.

Gorącej atmosfery nie zepsuła nawet pogoda, choć nie umilała rozpoczynającej rajd próby sportowej.

Jak na dobry rajd przystało trzynasta edycja mogileńskiej imprezy sprawiała wrażenie prostej i nienastręczającej większych trudności. Oczywiście do czasu pierwszej zasadzki w itinererze. Pozornie prosty manewr wyprowadził w pole, i to dosłownie, i doświadczonych i nowicjuszy. Polny trakt, bo droga to zbyt dumne określenie, w sąsiedztwie niepozornej kapliczki, stał się przez jakiś czas wręcz autostradą dla klasyków, które uparcie próbowały odnaleźć właściwą drogę. W efekcie całe grupy klasyków krążyły po okolicy w poszukiwaniu zgubionej trasy, co jakiś czas zatrzymując się na bojową naradę, ku zdezorientowaniu tubylców. Wspólnymi siłami wszyscy (chyba) odnaleźli się i ruszyli pokonywać kolejne etapy rajdu.

Obok zagadek i ciągłych sprawdzianów spostrzegawczości w postaci zdjęć i tablic z numerami nie zabrakło również prób sprawnościowo-zręcznościowych. Tutaj największym wyzwaniem ze względu na warunki pogodowe okazało się budowanie konstrukcji o charakterze domku z kart i próby przelecenia samolotu papierowym samolotem. Wiatr zdecydowanie nie wszystkim sprzyjał.

Trasa licząca jakieś 100 kilometrów jak zwykle pokazała piękno okolicy, a odpowiednia rezerwa czasowa pozwoliła ten czas wykorzystać.

Miło było znów bawić się w Mogilnie, wspólnie spędzić czas z innymi zapaleńcami, poznać kolejnych, a nawet spotkać kolegę z przedszkola przeszło 200 kilometrów od domu, jak to było w przypadku naszego najmłodszego załoganta. Sądząc po liczbie najmłodszych uczestników rajdu impreza jest zdecydowanie rozwojowa, a ponieważ z roku na rok jest ich mam wrażenie więcej to zdecydowanie duch zabytkowej motoryzacji w narodzie nie zginie.

Tym razem ze względów logistycznych nie wzięliśmy udziału w wystawie, ale i tak warto było udać się tam choćby tylko na trochę.

Do zobaczenia w Mogilnie za rok!!!